EL Clasico dla Realu, pewne i zasłużone 3 : 1 i w zasadzie dominacja nad bezbarwną, bezradną i zagubioną Blaugraną, która od dawna w każdym meczu potwierdza, że nie ma pojęcia jak grać w piłkę.
Ja już prawie nie pamiętam jak poprzednio, wiosną, Barca rzuciła królewskich na kolana ładując im na Santiago Bernabeu 4 : 0, bo po tamtej, słabej Barcie z poprzedniego sezonu – niemal nie ma już śladu – jest o niebo... (albo raczej piekło) słabsza.
A jednak Barca nawet na własnym stadionie nie dała rady Interowi.
Remis (3:3), który tym razem brzmi niemal jak kolejna porażka, dla wielu stanowi bardzo poważny znak zapytania nad sensownością sposobu prowadzenia projektu nowej Barcelony, a nawet jego przyszłości.
Wczorajszy, wyjazdowy mecz ligi mistrzów z Interem Barca przegrała na własne życzenie, a w zasadzie na życzenie swojego trenera Xaviego.
Geniusz piłkarski, który sprzyjał mu, gdy sam był na boisku i bezpośrednio mógł wpływać na grę drużyny – teraz, gdy ma to robić z boku i z ławki – jakoś nie przekłada się na kontrolę nad jego zespołem.
Wczoraj wieczorem oczy sporej części kibiców piłkarskich zwrócone były na Bawarię, gdzie Bayern Monachium podejmował, w ramach gier ligi mistrzów, słynną ekipę z Barcelony.
Oczywiście tematem numer jeden była kwestia wpływu na grę.. obu drużyn – braku lub obecności w nich Roberta Lewandowskiego, który pierwszy raz od lat ośmiu wybiegł na stadion w Monachium jako ktoś reprezentujący gości, a nie gospodarzy.
Jesteśmy w przededniu baraży do Mistrzostw Świata w piłce nożnej w Katarze.
Tradycyjnie mocarstwowe ambicje wszystkich naiwnych, stale bezpodstawnie wierzących w jakąś nadprzyrodzoną moc, siłę i umiejętności Polaków, którzy z jakichś (niesprecyzowanych nigdy przez nikogo) przyczyn mieliby być narodem wybranym również i w piłce nożnej – po raz kolejny prowadzą do oczywistej frustracji, zawodu i żalu, że znowu coś poszło nie tak.
Na naszych oczach zdaje się urzeczywistniać cyklicznie celebrowany i niezmiennie, nieustannie historycznie potwierdzany, swoisty schemat nabudowywania oczekiwań, dmuchania balonika, prężenia muskułów i grożenia wszystkim palcem, a potem szukania winnych kolejnej narodowej tragedii i klęski.
Nieuprawnione moim zdaniem przyznawanie piłce nożnej statusu sportu narodowego prowadzi do sztucznego budowania wrażenia, że są jakieś (jakiekolwiek) logicznie wytłumaczalne i klarowne dowody na choćby potencjalne nawet szanse Polski na bycie hegemonem nie tylko w „kopanej", ale w ogóle w... czymkolwiek.