Światowe media od dwóch dni elektryzuje informacja, że ścigany listem gończym przestępca podejrzany o wielkie kryminalne przekręty i defraudacje pieniędzy publicznych – niejaki Marcin Romanowski, wirtualny poseł PIS – objawił się nagle na Węgrzech, jako politycznie uciśniony uciekinier przed prawem, niespodziewanie ratowany z tarapatów przez prawdziwego demokratę Wiktora Orbana – najlepszego przyjaciela Putina – podobnie jak tamten niestrudzonego obrońcę prześladowanych i niesłusznie szykanowanych uczciwych obywateli walczących o wolność, prawdę, prawo i sprawiedliwość.
Niespodziewanie poznaliśmy najskrytsze oczekiwania Kaczyńskiego wskazującego jego wizję idealnego kandydata na prezedenta i trzeba przyznać, że gust ma niezwykle wyrafinowany i... mierzy bardzo wysoko.
Co prawda, oczywiście, prawdopodobnie nigdy takiego nie będzie miał, bo w końcu i on musiałby mu zaoferować cokolwiek w zamian – a tu przecież „mniej niż zero" – ale kto bogatemu zabroni marzyć.
Paranoja męskiego jakże inaczej Kaczyńskiego przekracza kolejne, wydawałoby się, że niewyobrażalne do tej pory granice absurdu.
Kolejne Igrzyska Olimpijskie jeszcze się dobrze nie zaczęły, a dla niektórych już się skończyły.
I nie mówię tu o zawodnikach, którzy startowali w konkurencjach rozgrywanych jeszcze przed oficjalnym otwarciem tych Igrzysk, bo to już samo w sobie jest kuriozalne, gdyż w moim mniemaniu deprecjonuje ich udział w tej imprezie.
Stopień degrengolady w PISie osiąga już wartości krytyczne, a coraz bardziej przerażeni członkowie najbardziej zorganizowanej i największej mafii w tej części Europy zaczynają wykonywać niezwykle nerwowe ruchy mające im dać szansę pozostania na powierzchni.
Odnoszę przedziwne wrażenie, że w kwestii piłki nożnej mentalnie zostaliśmy w głębokich czasach PISowskiej komuny, która w irytująco bezczelny, tępy i prostacki sposób szerzyła debilną, czerwoną propagandę.