Zapraszam do zapoznania się z moim
tomikiem poezji "Drżenia niedojrzałości"

Sprawdź

21 Lis
2020

Zadyszka czy czkawka Bayernu

kategoria: Sport
godzina: 10:46
Udostępnij:

21.11.20 Wolne Miasto Warszawa

 

Wczoraj, w meczu z Werderem, oglądaliśmy najgorszy występ Bayernu od... ponad roku, w którym Die Roten ledwo, ledwo wymęczyli remis 1 : 1.
Niemal równocześnie obejrzeliśmy koncert Borussi Dortmund w meczu z Herthą, którą pokonała, a w zasadzie po...Halandowała 5 : 2 (4 gole młodego Erlinga).
Co prawda jak zawsze podkreślam, że oczekując dobrej gry i zwycięstw od zespołu należy pamiętać, że to są tylko ludzie, a nie maszyny, więc może bez paniki, nie da się sprawić, by zawsze wygrywali, to oczywiste.
Strata punktów we wczorajszym meczu jest zaskoczeniem, ale jako taka nie jest przecież żadnym wielkim dramatem i można by ją traktować, zależnie od podejścia do sprawy, jako wypadek przy pracy lub statystyczną oczywistość.
Dla mnie jednak wczorajszy remis jest zastanawiający o tyle, że w zasadzie po raz pierwszy od momentu, w którym Hans-Dieter Flick przejął zespół – nie widziałem wśród graczy na boisku jakiegokolwiek pomysłu na grę, a co gorsza, obserwując HDFa przy ławce – nie widziałem u niego żadnego śladu przekonania o tym, że wie co i jak jego zespół musi zrobić, by dostosować się do agresywnej, dynamicznej i groźnej gry Werderu lub by narzucić mu swoją taktykę.
Zespół klasy Bayernu, najeżony gwiazdami, nie może pozwolić sobie na to, by błądzić po boisku jak chłopcy we mgle.
Aspiracje, wymagania i przekonanie o swojej wielkości każdego z graczy wymagają tego, by potrafili to pokazać na boisku.
Rozumiem, że nie każdy musi rozgrywać mecz życia za każdym razem, ale nie może być tak, że w takim zespole nie ma ani jednego zawodnika, który w sytuacji, gdy się nie klei, nie potrafi przejąć inicjatywy i wziąć na siebie roli lidera i pokierowania zadziwiająco zagubionymi tego dnia kolegami, zwłaszcza w obliczu szokującej mentalnej „nieobecności" trenera.
Nie chcę po raz kolejny wracać do, moim zdaniem, wielkiego błędu jakim było oddanie Tiago Alcantary, którego boiskowe IQ (nie mówiąc już o samym piłkarskim kunszcie) jest większe niż suma całej inteligencji jaką wczoraj Die Roten rzucili na boisko, ale było ewidentnie widać, że go brakuje, a drużyna nie jest zespołem, tylko jedenastką zadufanych w sobie gwiazdek, oczekujących, że przeciwnik ze strachu przed nimi sam sobie strzeli bramkę.
Niestety nieobecność kontuzjowanego Kimmicha potwierdziła, że bez niego, teraz, Bayern to już zupełnie nie ma pomysłu na kreowanie gry.
Jedynym wnoszącym cokolwiek do gry był (wprowadzony dopiero za kontuzjowanego Hernandeza) Leon Goretzka, ale sam meczu nie mógł wygrać.
To, że nie przegrali zawdzięczają głównie znakomitej grze i interwencjom Neuera, który tym razem broniąc przede wszystkim na swojej linii bramkowej – wyjął kilka setek.
Nie zamierzam się jakoś szerzej pastwić nad poszczególnymi zawodnikami, choć aż mnie korci, bo patrzenie wczoraj na męki jakie przeżywali przy każdym kontakcie z piłką Pavard, Costa, Boateng, Martinez i Alaba, a później wprowadzeni w drugiej połowie Sane i Gnabry – było tak bolesne, że omal nie przełączyłem się na euforyczne powtórki konferencji prasowych premiera Morawieckiego, pękającego z samozachwytu i właśnie anonsującego, że postanowił dobić jednocześnie szkolnictwo, turystykę, gastronomię i wszystko to, co powodowało, że mieliśmy nadzieję, że pandemia nas nie zabije.
Ale jednak zacisnąłem zęby i dalej obserwowałem katusze Bayernu.
Kingsley Coman zawsze gra trochę jak wiatrak, więc nie różnił się zbytnio od swojej normy, ale ratuje go bramka dająca remis, a strzelona po genialnym dośrodkowaniu Goretzki.
Beznamiętny jak się wczoraj okazało atak Die Roten, który potencjalnie mieli tworzyć Lewandowski, Muller i Musiala, w żaden sposób nie ułatwiał kreowania gry partnerom, bo był bardzo statyczny i równie bezmyślny jak cała reszta.
Musiala, który powinien dostawać szansy i się ogrywać, upodobnił się tym razem do jeźdźca bez głowy i niewiele wynikało z jego szarpaniny, a w związku z tym uważam, że 45 minut to powinno być wszystko na co mógł mu pozwolić HDF, a trzymanie go na placu przez kolejne 20, to ewidentna strata czasu.
Lewy z Mullerem sprawiali wrażenie jakby w ogóle się nie znali i spotkali pierwszy raz na boisku, a jednocześnie obaj unikali gry.
Muller do tego potykał się o piłkę, a Lewy, mimo kilku dobrych i sprytnych odegrań (nawet tworzących sytuacje bramkowe partnerom), dał się niemal kompletnie wyłączyć obronie Werderu i w kategoriach oceny i wymagań stawianych komuś kto aspiruje do bycia numerem 1 na świecie – nie istniał.
Wpuszczony za Musialę Choupo Moting wyglądał jakby się z choinki urwał, w piłkę grał po raz pierwszy w życiu, a w ramach dobicia siebie i kolegów przestrzelił „200" z półtora metra.
Do tego wszystkiego nie wiem, czy HDF zaczął już poważnie myśleć o reprezentacji Niemiec, czy miał inne ważne rzeczy na głowie, ale miałem wrażenie, że o meczu nie myślał w ogóle i nie zamierzał w żaden sposób ingerować w jego przebieg.
Pozwolił za to swojemu zespołowi na bezmyślność i beznamiętnie patrzył jak kretyńsko realizuje swój autorski pomysł na niegranie w piłkę.
Walenie głową w mur broniących na 18 metrach 10 zawodników Werderu i „budowanie" akcji poprzez trzymanie piłki przez kilka sekund przez każdego gracza Bayernu, który znalazł się przy piłce, a potem zagrywanie do... kogoś kto jest dalej od bramki przeciwnika, zakończone niemal za każdym razem balonem w boczne sektory pola karnego – to „taktyka" skopiowana z C klasowej zbieraniny gości, którzy dzień wcześniej mieli niezłą libację, a w zasadzie pewnie skończyli ją godzinę przed meczem.
Pozwalanie Werderowi na wielokrotne kontry 3 na 2 to było chyba zbyt optymistyczne przekonanie o tym, że Neuer wszystko może, choć Manuel rzeczywiście udowadniał, że jest bliski posiadania mocy nadprzyrodzonych.
Bayern przez godzinę nie wycofał się ani odrobinę, by zrobić sobie przestrzeń przed bramką Werderu, napastnicy stali nieruchomo w linii obrony przeciwnika, schowani i niewidoczni za podwójnym kryciem, a pomocnicy i obrońcy Bayernu, o ile nie gubili piłki, nie podawali jej na „konia" lub nie grali jej na swój 30 metr, to wrzucali ją do... nikogo.
Dobrze, że Der Klassiker już był i że wczoraj Dortmund grał z kimś innym...
Mam nadzieję, że ten mecz pozostanie tylko chwilowym zaćmieniem wszystkich umysłów Die Roten, a HDF odzyska kontrolę nad okrętem, bo po raz kolejny potwierdza się, że nie ma zespołów (nawet tych z największymi gwiazdami), które same z siebie są poukładane i które mogłaby prowadzić byle teściowa.

Ja Ja, Polak mały

Komentarze (0)
Dodaj komentarz»
© Wszelkie prawa zastrzeżone