Zapraszam do zapoznania się z moim
tomikiem poezji "Drżenia niedojrzałości"

Sprawdź

28 Paź
2021

Prawdziwi i oszukani wirtuozi

kategoria: Sport
godzina: 16:59
Udostępnij:

28.10.2021 Wolne Miasto Warszawa

Są sportowe wydarzenia, które przechodzą do historii i powodują nieustające zachwyty nad umiejętnościami i sprawnością oraz kunsztem sportowym poszczególnych zawodników, a czasem i całych drużyn.

Wczoraj przykład takiej sytuacji mieliśmy w Moenchengladbach, gdzie miejscowa Borussia rozstrzelała naszpikowany gwiazdami i rozpędzony Bayern Monachium, który od dwóch lat budzi ciągły respekt u wszystkich, najlepszych nawet drużyn piłkarskich na świecie.

Gospodarze, w drugiej rundzie Pucharu Niemiec, zmasakrowali utytułowanych rywali 5 : 0, nie pozwalając im dosłownie na nic, poza bezradną frustracją i rozpaczliwym ośmieszaniem się całej zagubionej we mgle brygady Die Roten.

Bayern grał, co ja piszę - nie grał - niczym amator, po balu, z okładem na głowie, po wzięciu całej garści wszystkich możliwych środków uśmierzających świadomość i styczność z rzeczywistością.

W tym samym momencie Borussia jako zespół zagrała swoją życiówkę, znakomicie nastawiona, prowadzona i kontrolowana przez swojego trenera Adi Huttera.

Równocześnie mogliśmy się przekonać co to znaczy dla zespołu mieć trenera i po raz kolejny potwierdziła się znana piłkarska prawda, że to nie jest tak, że są zespoły, które mogłaby prowadzić byle teściowa.

Tym razem koronawirus, który „uziemił" kwarantanną trenera Bayernu Juliana Nagelsmanna, pokazał, że brak trenera oznacza, że nie ma też zespołu.

Die Roten sprawiali wrażenie, jakby w ogóle nie wyszli na boisko, a jedynie obojętnie przyglądali się szalejącym po murawie zawodnikom Die Fohlen.

Nie będę się pastwił nad bezradnymi zastępcami trenera Bayernu, ale od pierwszych minut sprawiali wrażenie... wrzuconych na zbyt głęboką wodę, zagubionych oraz bez zdolności do jakiejkolwiek logicznej komunikacji z zespołem, nie wspominając już o całkowitym braku jakiejkolwiek reakcji na dramatycznie zmieniającą się sytuację boiskową.

Samo wystawienie wyjściowego składu w teoretycznie najsilniejszej wersji nie budzi zbytnich wątpliwości, ale trzymanie na boisku zawodników, których każdy kontakt z piłką świadczył o tym, że ich pobyt na nim to jakaś piramidalna pomyłka – to już zakrawa na trenerską impotencję zwłaszcza, że dostępni na ławce zmiennicy potwierdzali ostatnio wysoką formę.

Rozumiem, że utrata bramki w drugiej minucie nie musi od razu powodować kataklizmu i konieczności dokonywania nagłych zmian w ciągu minuty, ale brak reakcji, gdy zespół nic nie grając przez kolejny kwadrans, robi błąd za błędem, błaźni się kompletnie i... w 21. minucie przegrywa już 3 : 0 - to jest nie tylko czerwona kartka dla „trenera", ale sygnał, że był jeszcze bardziej nie na swoim miejscu niż wszyscy jego zagubieni podopieczni razem wzięci.

Zastanowiłbym się jaką wartość dodaną do zespołu wnosi tak zestrojony sztab szkoleniowy.
Ciekawe, że Julian Nagelsmann sam go sobie stworzył, ale może się okazać, że wczorajsza weryfikacja zmusi go do bardzo poważnych przemyśleń na ten temat...

Na tym tle Borussia uchodziła za piłkarskiego profesora i artystę najwyższych lotów.

Wielki podziw, szacunek i ukłon za tak rozegrany mecz.

To zostanie w CV każdego z jej zawodników już na zawsze.

Daleki jestem jednak od ukamienowywania Bayernu, bo to jest niezmiennie jeden z najlepszych zespołów świata, a takie słabsze mecze, choć niezmiernie szokują, są jednak czymś, co ma prawo się przydarzyć prędzej czy później.

Dla Bayernu ważne jest to, by potraktował to jako lekcję pokory i powrotu na ziemię ze swojego kosmosu.

Najlepszym się jest wtedy, gdy wszystko robi się lepiej od przeciwnika, poczynając od nastawienia, poprzez zaangażowanie, myślenie i adaptowanie się do sytuacji boiskowych, a kończąc na precyzji wykonania. Wtedy też uruchamia się nieodzowne do końcowego sukcesu szczęście, które przysłowiowo sprzyja lepszym.

Jestem pewien, że Bayern dość szybko będzie chciał zatrzeć bolesne wspomnienia z ostatniej środy, choć zapewne nie da się już tej wpadki wykreślić z żadnych annałów.

Wierzę, że potrafią odpowiednio przepracować tę sytuację i przypomną sobie, że na szczycie się jedynie bywa i to też tylko wtedy, gdy wszystko dookoła zagra.

Może ten zimny prysznic da się wykorzystać do ataku na kolejny Olimp piłkarskiego świata.

 

Na marginesie tych wydarzeń wspomnę o sukcesie piłkarzy... ręcznych ŁOMŻY VIVE KIELCE, którzy w 6. kolejce „ręcznej" ligi mistrzów pokonali PSG 38 : 33.

Tu z kolei słychać zachwyty (poza całym zespołem) nad Dylanem Nahi, który jedną z bramek zdobył po rzucie z... (teoretycznie) 360. stopniowym obrotem.

Zadziwia mnie ogólna euforia po tym zagraniu, bo jakkolwiek bramka została uznana, to moim zdaniem została zdobyta w sposób nieprawidłowy i ewidentnie sprzeczny z przepisami.

Poniżej link do obejrzenia tej bramki:
https://eurosport.tvn24.pl/pilka-reczna,123/liga-mistrzow-pilkarzy-recznych-dylan-nahi-gracz-lomzy-vive-kielce-z-przepieknym-golem-w-meczu-z-psg,1082590.html
(Należy spróbować zatrzymać akcję w 4. sekundzie, wtedy widać wyraźnie, że wylądował w polu karnym niemal na całej prawej stopie, następnie wspiął się na palce i... robiąc daleki wykrok lewą nogą – prawie do linii 4m - dopiero potem rzucił tuż przed postawieniem tam lewej nogi).

Najwyższą sztuką jest zdobycie bramki po pełnym obrocie (jeszcze będąc w powietrzu), ale sądzę, że każdy z zawodników będących wtedy na boisku potrafiłby rzucić po takim lądowaniu (bo Nahi zdecydowanie wcale nie rzucił będąc jeszcze w powietrzu, tylko już po opadnięciu w pole „sześciu" metrów).

Nahi spadł na 5. metr pola karnego na długo przed tym nim rzucił, a to, moim zdaniem, zamyka jakąkolwiek dyskusję o wirtuozerii tego zagrania, co zresztą wydawało się oczywiste dla graczy PSG.

Sędzia był jednak innego zdania i uznał tak strzeloną bramkę.

Jeśli tak ma wyglądać uczciwe sędziowanie, to zlikwidujmy wszelkie linie na boisku i niech zawodnicy robią co chcą, doprowadzając do drużynowego MMA.
Wygra ten, który przeżyje.

Jeśli obrońca po wejściu w obronie w pole karne jest karany karnym, a napastnik rzucający z 5. metrów jest premiowany golem (zamiast odgwizdaniem przekroczenia linii), to ja w ogóle nie rozumiem takiego sportu.

W następnym meczu rozochocony Dylan walnie salto nad bramkarzem, wyląduje na linii bramkowej i zrobi efektowne przyłożenie ku uciesze wszystkich tych, którzy przepisy mają w nosie, łącznie z niekompetentnymi (oby tylko) sędziami.

Wolę zachwycać się grą Borussi Moenchengladbach grającej jak z nut tak jak wczoraj i wygrywającej bez pomocy „niewidomych" sędziów, bo to jest dopiero prawdziwa wirtuozeria.

 

Ja Ja, Polak mały

 

Komentarze (0)
Dodaj komentarz»
© Wszelkie prawa zastrzeżone