Zapraszam do zapoznania się z moim
tomikiem poezji "Drżenia niedojrzałości"

Sprawdź

21 Lip
2023

Towarzysz Putin nadal w świetnej formie aktywisty KGB

kategoria: Polityka
godzina: 18:20
Udostępnij:

Wolne Miasto Warszawa, 21.07.2023

Docierają do nas echa ostatniej przemowy Putina, w dużej mierze skierowanej przeciwko Polsce i obecnemu rządowi.

Piramida kłamstw, przekręcania historii, prawdy i logiki jest tak ogromna, że sam Cheops popadłby w kompleksy, gdyby na chwilę otworzył oczy, przeciągnął się i wyszedł na siku ze swojego „sennego domku", bo nawet z Gizy mógłby dostrzec wierzchołek tej kupy gruzu, syfu i kamieni usypywanej przez Putina idącego w ślady Syzyfa.

Im większy kamień chce wtoczyć na górę, tym szybciej z nim spada, ale w międzyczasie targa tam jakieś wory ze śmieciami i upycha je coraz wyżej.

Śmieciowe prawdy Putina są zastanawiająco podobne do systemu stosowanego przez PIS, a w zasadzie pewnie na odwrót, więc można by się dziwić czemu kala własnych kumpli i agentów, ale w końcu i u nas mamy wystarczająco dużo dowodów na to, że właśnie tak działa ten ich wspólny system.

Plucie na siebie naszych prawie zjednoczonych w imię ich Boga i jakiejś ich ojczyzny jest codziennym rytuałem wskazującym na realizację precyzyjnych wytycznych z Kremla.

Na marginesie, ostatnio, weryfikacji uległ niejaki Jakim z Woronicza, który niespodziewanie, dopiero teraz, z ulubieńca władzy spijającego nektar z jej ust - stał się jej wrzodem na tyłku (a swoją drogą, ciekawe jak to u nich jest zaskakująco blisko jedno od drugiego).

Wygląda na to, że jego megalomania próbowała dorównać tej Prigożyna, ale nawet służący służący władzy nie mieli już ochoty na bezpośrednie z nim kontakty, bo wyje...li go na zbity pysk, zabrali mu wszystkie wejściówki, pewnie nawet i te do telewizji Trwam i kazali sp....ć, i nigdy nie wracać.

Ten, w ramach przebytych szkoleń z ich lojalności, pluje na nich wszystkich coraz bardziej, coraz mocniej uderzając również w towarzyszące mu poprzednio popki, ogórki i drugije, z którymi przedtem ochoczo jadali sobie z dziubków.

Putin siedzi i zaciera ręce mówiąc: „Wot i gieroj, eto naszaja co6aka, npabilno dzjełajet" (nie wiedziałem, że Putin używa w mowie tylu polskich liter).

Ale zaraz potem wraca do swoich „przemyśleń" o Polsce i jej niewdzięczności za dobrostan zapewniany jej co najmniej od stu lat przez Lenina, Stalina, Kalinina, a teraz łaskawego Putina.

Swoją drogą dość ograniczająca tradycja, by każdy kolejny satrapa zmieniał sobie tylko przedrostek przed in.

U nas jest ich Sasin, więc trzeba naprawdę uważać...

Jednak niezależnie od tego, miłościwie im panujący Putin, obwieszcza swoim grażdanom, że Polska istnieje tylko dlatego, że Lenin miał sentyment do Poronina (chyba dlatego, że też się kończy na in), w którym knuł jak tu uwolnić motłoch od caratu i zamienić tamten burdel na swój własny; że to łaska Stalina – zwycięzcy z Berlina, podarowała nam nasz kraj, w dużej części zabrany osobiście przez Josifa Wissarionowicza Niemcom; i że jemu (Putinowi) też już się kończy cierpliwość, i może jednak zabierze nam co nie nasze; zarzucając Polsce jednocześnie, że ta chce zająć Ukrainę, którą on chce zająć od trzydziestu lat oraz Białoruś, którą on już sam sobie zajął.

Pragmatycznie nie wspomina o tym, że Lenin, który latem 1920 roku wysłał Stalina do zajęcia Lwowa, a Tuchaczewskiego pod Warszawę - przez dość kategoryczne:  „Wyp...ć mi stąd!!!!!!" wypowiedziane przez zęby przez Piłsudskiego, jakoś musiał szybko przełożyć plany zdobycia Berlina i dość gwałtownie zacząć martwić się jak nie stracić znowu Moskwy na rzecz Polski.

Pominął też przy tym i to, że ich klęska w tzw. Bitwie Warszawskiej (przez nas w Polsce określanej jako Cud nad Wisłą), w dużej mierze była spowodowana niesubordynacją, egoizmem i zazdrością Stalina, który odmówił wykonania rozkazu i wsparcia sił nacierających na naszą stolicę, bo nie kochał za bardzo ani Lenina, ani Tuchaczewskiego, czemu dał oficjalny wyraz nieco później, zabijając kolejno ich obu.

Towarzysz Putin w swojej narracji nie zauważa też i tego, że Wielka Wojna Ojczyźniana, którą tak szumnie celebrują bohaterscy, zwycięzcy Rosjanie, skrywa przed swoimi obywatelami kilka dość istotnych szczegółów kompletnie zmieniających optykę, jej wydźwięk, przebieg i efekty.

Po pierwsze, pochłonęła pewnie ponad 20 mln czerwonoarmijnych gierojów (oficjalnie „tradycyjnie" zaniżane dane oscylują w okolicach połowy tej liczby), wysyłanych na śmierć przez Stalina bez zawahania ani drgnięcia powieki, zresztą według receptury stosowanej i teraz przez Putina, który na Ukrainie utopił już ponad 250tys. przedstawicieli jego „niezwyciężonej i niepowstrzymanej" armii.

Po drugie, zawieszenie na Bramie Brandenburskiej w Berlinie czerwonej flagi z sierpem i młotem w maju 1945 roku było możliwe tylko dlatego, że najpierw zachodni sojusznicy uzgodnili, że nie chcą, by m.in. w Moskwie, Leninsburgu i w Stalingradzie zaczęto szprechać po niemiecku, więc przez cztery lata wysyłali Stalinowi co się da w ilościach i wartościach przewyższających obecny Chiński eksport, dostarczając mu niemal wszystko co było niezbędne do przetrwania, pozwalając mu przekształcić cały przemysł zabrany za Ural w fabryki czołgów i pepesz, bo nawet lokomotywy do wojskowych eszelonów przypływały dla niego z USA do Murmańska, Archangielska i na Kaukaz.

Po trzecie, zwycięska rosyjska flaga powiewała przy czterech koniach z kwadrygi Wiktorii tylko dlatego, że Roosevelt uznał, że nie warto tracić miliona żołnierzy, by zająć za wszelką cenę zrujnowane miasto i pozwolił Stalinowi utopić we krwi mniej więcej tylu jego czerwonoarmijców, którzy pod bezpośrednim dowództwem Żukowa (jako Armia Frontu Białoruskiego) oraz Koniewa (jako Armia frontu Ukraińskiego – co za paradoks), stojąc po dwóch stronach Berlina, w amoku i wyścigu, kto tam będzie pierwszy przy tych koniach... uporczywie, ciągle strzelali wzajemnie do siebie.

Zresztą te tradycje dzielnie podtrzymuje obecna armia Putina, bo co chwila słyszymy, że albo zestrzeliwują swoje samoloty i helikoptery, albo likwidują własne oddziały atakami bezpośrednimi i ostrzałem artyleryjskim, albo akurat ruszają do ataku, bo dostali rozkaz marszu na... Moskwę.

Łaskawość Stalina, tak wychwalana przez Putina, była typowo ruska, bo niezależnie od tego, czy podarowywał nam Szczecin, Wrocław, czy zmieniał Wilno, Lwów i inne miasta w części republik Kraju Rad, wszystko uważał za swoje i pozostające w jego gestii, i tak naprawdę niczego nie dawał, tylko wyznaczał granice wpływów bezpośrednich i wytyczał linie demarkacyjne wskazujące na teren, który przewidział pod przyszłe użycie swojej bomby atomowej, bo gdy mgliście określał granice Polski na konferencji w Poczdamie, to już w jej trakcie Truman poinformował go o udanej amerykańskiej próbie jądrowej - o czym Stalin prawdopodobnie wiedział jeszcze wcześniej niż sam Truman, bo na swoim biurku w Moskwie miał już niemal kompletne plany bomb budowanych wtedy w Los Alamos w ramach projektu Manhattan - a zatem już od dawna szykował się  do kolejnej wojny, i to zresztą nie tej, którą po trzech tygodniach wypowiedział Japonii (po ataku atomowym USA na Hiroszimę), a która... oficjalnie trwa do dziś.

To, że jego Oppenheimer – Kurczatow - potrzebował jeszcze kilku lat, by wszystko to co dostał odczytać, zrozumieć i poskładać do kupy, to już jest kwestią ruskiej organizacji i ich bałaganu.

Niemniej jednak „darowane nam" ziemie od prawie osiemdziesięciu lat są przez Rosjan przeznaczone na 500 kilometrową strefę śmierci, oddzielającą ich od zachodu.

Ale kolejne straszenie Putina, to kotlet już tyle razy odgrzewany, że już bardzo nieświeży, bo w tych planach Berlin też jest ujęty jako dość pokaźna dziura w ziemi, a jej „wykopanie" wiązałoby się z natychmiastowym wykopaniem dużo większej w miejscu, gdzie dziś jeszcze jest Moskwa.

Putin nabudował sobie co prawda wiele schronów, ale mimo wszystko, w jego stanie zdrowia, siedzenie bez przerwy głęboko pod ziemią w betonowym sarkofagu, nawet takim wielkości miasta – byłoby równie śmiertelne, co zaprzestanie przyjmowania przez niego leków.

Ma zresztą świadomość jak skończył Hitler czy Kaddafi i Husajn, ukrywający się jak szczury w śmieciach i rynsztokach, co raczej miało mało wspólnego z godnością niezwyciężonych dyktatorów trzęsących posadami świata.

W porównaniu z nimi Ceausescu skończył jak gość z naprawdę dużymi jajami.

Oczywiście straszenie jest elementem gry w KGB czy tam FSB, jak zwał tak zwał, i bez tego ani rusz, ale wydaje się, że Putin podobnie jak Kaczyński, żyje w stworzonej przez siebie mrzonce i świecie ze swoich wyobrażeń, nie mając zbytniej świadomości jak jest naprawdę poza jego sztuczną bańką.

Obaj mają zresztą tak wielkie mniemanie o sobie i swojej wyższości nad resztą świata, że zdają się uważać, że siedzą znacznie wyżej niż sam Bóg, który gdyby coś od nich chciał, to najpierw musiałby bardzo wysoko zadzierać głowę, by ich dostrzec, potem umówić się na wyznaczone mu przez nich spotkanie, a potem cierpliwie czekać, aż oni łaskawie pojawią się na nim z dużym opóźnieniem.

Mam nieodparte wrażenie, że ich świat rozpadnie się na kawałki niemal równocześnie, i że nie da się już z niego złożyć niczego z powrotem, by cokolwiek wyglądało tak jak dawniej.

Ale do końca będą wchodzić na mównice i drabinki, by ogłaszać światu swoje wersje rzeczywistości, a co ciekawe, nawet po ich śmierci, nadal będą funkcjonować nieprzebrane rzesze ich wiernych i wiernopoddańczych wielbicieli.

Mimo „usilnej" denazyfikacji te rzesze pozostaną nieruszone i niewzruszone... oraz wiecznie żywe, niczym Lenin, z którego, po niemal stu latach – została prawie wyłącznie jakaś szmata udająca jego strój galowy, bo reszta to przegnite truchło, w którym nie ma już nic z niezwyciężonego wodza (choć trzeba przyznać, że leżąca tam atrapa wygląda znacznie lepiej niż oryginał za życia).

Zanim do tego dojdzie (końca Putinizmu i Kaczyzmu) usłyszymy jeszcze wiele płomiennych przemówień oskarżających wszystkich innych o całe zło tego świata i nawołujących prawdziwie wiernych, wytrwałych i posłusznych do walki o lepsze jutro ich kraju.

A ja wciąż mam wrażenie, że obaj mówią o tym samym...

 

Ja Ja, Polak mały

 

Komentarze (0)
Dodaj komentarz»
© Wszelkie prawa zastrzeżone