Zapraszam do zapoznania się z moim
tomikiem poezji "Drżenia niedojrzałości"

Sprawdź

12 Sty
2024

Jarkawy (wierzący w JAR-KA) Prezydent „uniewinnionych" przez siebie

kategoria: Polityka
godzina: 17:50
Udostępnij:

Wolne Miasto Warszawa, 12.01.2024

To co się dzieje wokół prominentnych urzędników tego kraju zamieszanych w aferę gruntową przechodzi już ludzkie pojęcie o Państwie prawa i sprawiedliwości.

Sprawia to, że nawet mówienie czy pisanie o tym zaczyna być tak zagmatwane i oparte na tylu różnych wątkach, że nie da się tego ogarnąć na jednym wdechu, a liczba dywagacji, dygresji i uzupełnień, czy dopowiedzeń rozjaśniających jakieś detale wygląda co najmniej na obronę pracy doktorskiej, zwłaszcza że promotorów wiedzących wszystko lepiej na podstawie... własnego zdania, a do których można by się odnieść – jest tylu, ile wypowiedzi.

Na własne życzenie (choć sądzę, że nie do końca, bo w Pałacu dzień jak co dzień, a decyzje przychodzą razem z poranną pocztą) Prezydent wplątał się już na amen, jakkolwiek by tego nie tłumaczył.

Zgodnie z brzmieniem prawomocnych wyroków sądowych, po korowodach, szopce noworocznej i w oparach codziennego ośmieszania się Prezydenta – słusznie skazani szefowie CBA działający jak przestępcy – w ramach sprawiedliwości społecznej trafili za kratki.

Mariusz Kamiński – drugi po Bogu według własnych mniemań miłośników Państwa PIS – został chwilowo osadzony w więzieniu wraz ze swoim Wąsikiem.

Dla wyjaśnienia, pierwszy po Bogu jest oczywiście Jarosław Mały, czy Stary, a może Dziwny lub Samotny, choć jest w tym kraju i wśród jego wyznawców zapewne dość nośne, odporne na brzozy i rozsądek skrzydło twierdzące, że to on sam jest boski i wielbią go jako boga KA, o wiele potężniejszego od Ra i Allacha razem wziętych.

Bardziej prawicowe niż prawe skrzydła tej prawdziwie zjednoczonej prawicowo prawicowej anielskiej partii są w ogóle bliskie porównywania go z samym JAHWE, a są i takie – jeszcze dużo bardziej prawicowe od tamtych bardziej prawicowych, które wręcz twierdzą, że to on jest najpotężniejszy, a padając przed nim na kolana szepczą z pokorą JAR-WE.

Ale są też i tacy, najbardziej oddani (to ta prawica, która jest aż tak bardzo prawicowa, że już jest niemal lewicowa, a w zasadzie jest tak naprawdę najbardziej czerwoną komuną nieustająco walczącą z kontrrewolucją – zresztą często w oparciu o towarzyszy, lub ich resortowe dzieci, robiących to dzielnie już w czasach słusznie minionych), którzy łączą wszelkie jego boskości w JAR-KA-WE, bo jak na bliźniaka przystało występuje w dwóch osobach (choć teraz już w jednej, ale za to z rozdwojeniem jaźni i funkcjonowaniem w jego własnym świecie równoległym).

Dla odróżnienia od Chrystusa, który chodził po wodzie – JAR-KA-we ostatnio chodzi po... nocy i głosi swoje prawdy objawione wskazujące, że jego boskie prawo jest dalece ważniejsze od prawa jako takiego w ogóle w tym kraju.

I tu widzimy oczywistą wyższość tej religii nad każdą inną, bo tu to sam JAR-KA-we chodzi też i po... kolędzie, a do tego ciągnie ze sobą swoich wiernych.

Teraz ich Mekką staje się Grochów, który niewiernym kojarzył się do tej pory z miejscem budzącym się rano z przepicia.

Ale to były postbalowe wizje Muńka Staszczyka z MIASTA ŚWIĘTEJ WIEŻY, a nie z WARSZAWY, który do tego nie miał najlepszego zdania o Żoliborzu, co już w ogóle wskazuje, że jego WYCHOWANIE powoduje, że takim PIELGRZYMOM wyznawcy JAR-KA-we mówią: „NIE, NIE, NIE" – bo zresztą zawsze są na nie.

JAR-KA-we pojawia się i objawia w wielu miejscach: pod „Pałacem", „Schodami do nieba", a nawet pod pustym Sejmem, który od lat wypełnia od środka swoim jestestwem...

I, co było do przewidzenia, wszystkie, a zwłaszcza te ostatnie objawienia w krzakach i pod grochowskim parkanem z koroną cierniową z drutu kolczastego i głuchymi na jego wezwania: „Sezamie otwórz się" więziennymi domofonami i bramofonami – musiały przemówić w końcu do rozsądku i dać wskazania wybranemu i wskazanemu przez niego jego ludowi pomazańcowi w trzeciej osobie... widywanemu pod postacią Prezydenta -  którą ten ma iść drogą, by przeprowadzić jego czerwonych ludzi przez morze prawa i sprawiedliwości tak, by nie utonąć.

I tu zostawmy na razie boskiego JAR-KA-we, bo teraz liczy się determinacja i pomysłowość oraz elastyczność werbalna ust wyznaczonego przez niego na pomazańca swojego sługę, przekonanego równie mocno co on o swojej nadprawości i wszechmocy, chociaż akurat jego Ducha ostatnio pokonały również Autobusy i Tramwaje, co uniemożliwiło mu teleportację na czas do „Pałacu".

Po tamtym wydarzeniu oświadczył wszem i wobec, że jest po trzykroć wstrząśnięty – i tym samym obiecał sobie i ludowi, że się nie podda i będzie walczył do końca.

Co prawda nie wiadomo o co i do jakiego końca, ale taki nieprzejednany heroizm jest godny podziwu, nawet jeśli zaczyna przypominać bojowników kamikaze (po japońsku: Boski wiatr).

To fakt, że wiatru i zamieszania robi bardzo dużo, aczkolwiek tradycyjnie mam wątpliwości odnośnie podstawy moralnej i logicznej strony działania wszelkich „Boskich szaleńców".

Wspomnę tylko, że jest to sposób walki z wrogiem w zasadzie o tyle ekstremalny, że nie pozostawiający walecznym terrorystom żadnych szans na przetrwanie, co powoduje dość ograniczoną logikę prowadzenia takiej walki poprzez samoeliminację najzagorzalszych i najbardziej zdeterminowanych obrońców ich prawdy.

W skrócie to ujmując: im bardziej walczą – tym bardziej, par excellence, z automatu ich ubywa, co prowadzi do sytuacji, że jeśli wszyscy wzywani i wysyłani na takie śmiertelne misje poświęciliby się dla idei ich zwycięstwa – to nie byłoby komu go świętować, chyba że świętowanie pozostawić jedynie i wyłącznie cynicznym, wysyłającym ich bez skrupułów na śmierć dowódcom pozostającym na „bezpiecznych tyłach" i zbierającym laury z tytułu „bohaterskiego poświęcenia" skazanych przez nich na nieuniknioną zagładę.

Na marginesie dodam, że „ochotnicy i wybrańcy" przed wykonaniem ostatniego, mortalnego zadania – musieli wypić sporo sake, bo na trzeźwo raczej nikt władający rozumem nie dałby rady tego dokonać.

Ponadto, ostatecznie, nawet i takie szaleńcze, samobójcze loty nie doprowadziły do zwycięstwa i nie zmieniły biegu historii.

Co więcej, chcę przypomnieć, że dawni japońscy potomkowie samurajów robili to teoretycznie dla obrony ich kraju przed armią USA ale... to nie USA napadło na Japonię, a to oni byli bezwzględnymi agresorami, którzy skrycie i bez uprzedzenia napadli na Stany Zjednoczone Ameryki (uderzając 7.12.1941 r. na Pearl Harbour na Hawajach); to oni reprezentowali kraj, który terroryzował, niewolił i mordował połowę Azji, planował to samo zrobić z Australią i Oceanią, a do tego szaleńczo wymyślił, że zajmie i Amerykę (nie wiem czy tylko jedną czy od razu obie, ale jak na mniej niż ca. 80 milionowy wówczas kraj – to plan i tak był nader odważny i ambitny).

Wspominam o tym dlatego, że historycznie rzecz biorąc, dostrzegam niezwykłe, skrajnie odmienne i tak ekstremalne zmiany mentalności, przekonań, celów i dążeń oraz sposobu podejścia do świata oraz realizacji wyznaczonej sobie roli jako narodu, że można by rzecz, że na przestrzeni kilku, kilkunastu, a teraz kilkudziesięciu lat – tworzą go inni ludzie i to jest zupełnie inny kraj, który z pozycji tyrana i bezwzględnego arcy krwawego uzurpatora; poprzez zostanie dramatyczną ofiarą w wyniku pokonania go w sposób niemal nieludzki (atomowy), ale (moim zdaniem) jedyny wtedy możliwy – doszedł do punktu w którym zrozumiał, że nie jest ani lepszy, ani gorszy od innych; a obecnie jest jednym z najbardziej humanitarnie odnoszących się do reszty świata i broniących stanowiska o konieczności wzajemnego szacunku i pokojowego współistnienia, choć nadal nie chce dać sobie w kaszę dmuchać i militarnie jest niezwykle mocny.

To pokazuje, że można się zmienić i... zmądrzeć, a dobrze byłoby zrobić to w oparciu o umiejętność analizy historii i doświadczeń wynikających z działań i błędów innych niż brnąć samemu w ślepą uliczkę i na własnej skórze przekonywać się do czego prowadzi uleganie dyktatowi władzy absolutnej.

Te obecne rozpaczliwe ataki na otaczający ich świat – obrońców wolnych mediów, Polski, ojczyzny, wiary, Boga oraz „niesłusznie skazanych, nieskalanych bojowników z bezprawiem i korupcją" – zdają się być dokładnym powtórzeniem sterowanych cierpień ginących „Boskich idiotów".

Niestety immanentnym elementem i reprezentantem tej grupy jest PIS-ZYDENT, który całą swoją osobą emanuje wszechwiedzą, wszechwładzą, wszechmocą i absolutną wyższością nad plebsem i prawem oraz pozostaje poza wszelkimi ograniczeniami etycznymi, moralnymi, czy jakąkolwiek logiką i konsekwencją swoich myśli, wypowiedzi i działań.

Do tego, jego nieprzewidywalna przewidywalność zaczyna być porażająca, bo dochodzimy do momentu, że praktycznie bez względu na to co mówi jednego dnia – niemal jako pewnik można przyjąć, że w dniu następnym zrobi coś dokładnie odwrotnego.

Im bardziej jest wstrząśnięty, przeciwny, nieugięty, stanowczy, nieprzejednany i pewny, że czegoś nie zrobi za żadne skarby – tym bardziej wszyscy wokół mogą być pewni, że już wiedzą, że... natychmiast ulegnie i zmieni zdanie, nawet tlumacząc się jeszcze głupiej niż poprzednio i kretyńsko odwlekając oczywiste, wynikające z tego decyzje.

Pytanie teraz czy w dniu poprzednim wypowiada swoje życzenia i marzenia o byciu tak samodzielnym, niezależnym i kreatywnym - by być w stanie samemu tworzyć rzeczywistość, w której się porusza; a w kolejnym dniu wraca szybko do zagrody, bezpardonowo i brutalnie sprowadzony na ziemię przez zimne, niedopuszczające sprzeciwu rozkazy wydawane mu z Nowogrodzkiej; czy może raczej rzeczy, które opowiada jednego dnia wykraczają dalece poza zakres jego percepcji i kontroli, a nawet jakiejkolwiek wiedzy i świadomości; a dzień później w ogóle nie ogarnia o czym mówił poprzednio i w związku z tym wypowiadane głupoty są kompletnie niezależne od tych z dnia minionego?

Bez względu na powody, intencje i  prawdę o przyczynach właśnie takiego jego działania, bo ta prawda pewnie leży mniej więcej pośrodku tej gmatwaniny zapętleń jego jaźni – mamy do czynienia z paraliżem mentalnym prowadzącym do totalnego chaosu nie tylko w jego głowie, ale przede wszystkim w całym naszym kraju.

Gigantyczne, trwające przez trzy tygodnie, emocjonalne zamieszanie odnośnie ułaskawienia prawomocnie skazanych wskazuje, że PIS-ZYDENT stał się iskrą zapalającą lont prowadzący do arsenału w naszym „Kamieńcu Podolskim".

Kolejne pytanie: czy zrobił to sam z własnej woli, czy kazał mu to zrobić Mały rycerz uważający się za boga, mesjasza i wybawcę narodu?

Ten lont można jeszcze ugasić, ale jeśli obaj będą trwali w samobójczym postanowieniu dumnego bronienia swojej pokręconej moralności i nieprzejednanego, niezmiennego stosunku do świata, który według nich ma wyglądać tylko i wyłącznie tak, jak oni uważają, bez oglądania się na zdanie i prawa innych, to wylecimy wszyscy w powietrze lub zmiecie nas z tego świata kolejna bomba atomowa.

I sądzę, że po tamtych – Little Boy (bez złośliwych skojarzeń) i Fat Man – ta ich musiałaby się nazywać co najmniej Mad Pole, o ile nie Crazy Idiot lub w ogóle Big Dick (tu złośliwości się nie wypieram).

Wewnętrzna gra pomiędzy „Nowogrodzką" a „Traktem Królewskim", traktująca wszystkich ludzi jak ich mięso armatnie tylko dlatego, że można na tym zrobić jakiś polityczny kapitał – prowadzi do stałego ogólnopolskiego konfliktu wszystkich ze wszystkimi.

Bezsilność obu wobec utraty wpływu w TVP, zamiast scalić ich w wypracowaniu wspólnego stanowiska dotyczącego Kamińskiego i Wąsika – pokazała, że „goście-rezydenci" Prezydenta tak szczęśliwego z tego, że rodzina mu się powiększyła; odkąd zostali rezydentami zamkniętego pensjonatu na Grochowie – stali się niezwykle cenni dla Kaczyńskiego, o ile będzie ich od niego odgradzał mur z drutem kolczastym.

Realizujący przypuszczenia większości Prezydent, zgodnie ze swoją anty-logiką... (z timingiem w punkt według moich przewidywań) wczoraj...„rozpoczął procedurę ich ułaskawiania".

Zdaje się, że nie byłby tym Prezydentem, gdyby nie zagmatwał wszystkiego za co się bierze, bo zamiast ich ułaskawić jednym pstryknięciem palców (bo teraz mógł to zrobić bez problemu w 5 sekund) i wypić z nimi pod żyrandolem popołudniową kawkę – ugotował znowu i ich, i PIS, i... samego siebie.

Wbrew pozorom nie postawił ani Rządu, ani Koalicji w żadnej trudnej sytuacji.

Jednak kretynizm tego ruchu Prezydenta po raz kolejny pachnie mi cwaniactwem podszeptu bezmyślnego i zadufanego w sobie Mastalerka.

Pomijam tu już spotkanie z żonami skazanych „biedaków", którym powiedział, że natychmiast ich ułaskawia, bo płakały, tęskniły,  a szalę decyzji o ponownym ułaskawianiu przeważył koronny i powalający swoją inteligencją argument (odróżniający je od wszelkich żon wszystkich innych skazanych), że  narzekały, że bez nich nie wiedzą jak włączyć piec i ogrzewanie.

Aczkolwiek akurat taka ścieżka realizacji „niespodziewanej" decyzji Prezydenta powoduje, że biedne, zapłakane żony nadal będą marzły, a może i siedziały po ciemku, bo może być i tak, że nie wiedzą też jak włączyć światło.

Ten typ opieki nad nimi sprawowanej przez skazanych wygląda na całkowitą bezwolność, niesamodzielność i niewiedzę o otaczającym je świecie trochę tak jak w domach bez klamek...

Ale jak widać, nawet w obliczu takich krokodylich łez, w ponadprawnym Prezydencie mającym gdzieś wszelkie procedury - nagle, nie wiedzieć czemu, obudził się służbista i formalista.

Mógł ich ułaskawić jednym podpisem, a postanowił bawić się życiem skazanych i uwięzionych.

Można by rzec, że rozpoczął proces ich „uniełaskawienia", albowiem żadne zapisy prawne, w tym trybie, nie wskazują na jakiekolwiek przesłanki umozliwiające Ministrowi Sprawiedliwości wydanie pozytywnej opinii i przychylenie się do wniosku Prezydenta.

Znowu wygląda na to, że dostał... zakaz natychmiastowego ich ułaskawienia, a w zamian ma uruchomić jak najdłuższą procedurę, wymagającą tygodni i miesięcy złożonych analiz i wymiany dokumentów.

Chyba zapomniał również, że obaj Panowie głodują w ramach protestu i może się zdarzyć, że długo tak nie pociągną.

Nie wiem, czy w tej sytuacji, oni sami wiedzą przeciw czemu mają teraz protestować i jak głodować, czego nie jeść, a co zamawiać i czy popijać szampanem, czy tylko winem.

I mają przez to niezły dylemat czy w piątek należy i wypada odmawiać mięsa i zostać przy Saint Jacques-ach, czy nie męczyć się aż tak i walnąć po T-Bone-sie.

Tak czy inaczej, to będzie im głupio, bo kontynuacja protestu lub jego zakończenie... mogą być źle odebrane i źle wyglądać medialnie, ponieważ nie wiadomo, czy protestować nadal przeciw skazaniu za przestępstwa (co nie uległo żadnej zmianie), ale logika nakazywałaby wtedy kontynuować taki protest aż do śmierci, nawet po wyjściu (oby szybkim) na wolność, bo powód nigdy nie zniknie; albo przerwać ten protest, bo mają wyjść, tylko oznaczałoby to, że powód wsadzenia ich do więzienia przestał nagle uwierać ich w... ich poczucie sprawiedliwości.

W dodatku dalszy prostest mógłby też zostać odebrany jako kontestowanie ślamazarności PIS-ZYDENTA, który po raz drugi ułaskawia ich bez sensu i... finalnie efektu, a to wszystko zmusi go do zastosowania prawa... do trzech razy sztuka, bo za dwa tygodnie (jak już to sobie znowu przemyśli i zrozumie choć trochę z tego co mu tam szepcze Mastalerek) - cofnie rozpoczętą, tasiemcową procedurę i wdroży wersję PIS-ZYDENCKĄ, czyli: „Ułaskawiam ich na zawsze od wszystkiego co zrobili, zrobią i będą chcieli zrobić do końca mojej łaskawości, a  tym samym stwierdzam, że niczego nie zrobili, nic się nie stało, sądu nie było, wyrok to bzdura, a oni są posłami i... posłami mają być już do śmierci, bez żadnej konieczności jakiegokolwiek ich ponownego wybierania, a jak mnie wkurzycie, to postanowię, że ich posłowanie będzie dziedziczne".

Prezydent może w swoim stylu opowiadać kolejne łzawe mniej lub bardziej idiotyczne banialuki, ale jeśli po raz kolejny stwierdzi, że ich... uniewinnił, bo może, tak chce i basta, to znowu, mówiąc wprost: skłamie, bo nie ma aż takiej prerogatywy i dowolności w zakresie swojej sprawczości, niezależnie od uprawnień do zastosowania prawa łaski, według jego woli i sumienia, którego nikt mu nigdy nie odmawiał ani nadal nie odmawia.

Zakres interpretacji Prezydenta na temat jego wszechwładzy i jakiejkolwiek, niczym nieograniczonej ponadprawości pozwala mu twierdzić wszystko co tylko mu się wypowie, z rozmysłem lub bez, aczkolwiek większość urzędników, poza nim, uważa, że musi działać zgodnie z prawem i tak robi, niezależnie od nacisków, żądań, szykan, pomówień, przemyśleń i oczekiwań Prezydenta.

Na wszelki wypadek, bo to będzie dobre i nośne, tak by się gawiedź nie znudziła biciem piany i powtarzaniem na okrągło przez cały PIS tych samych dyrdymałów, może dwaj najbardziej niewinni i krystaliczni skazani osadzeni niech głodują na zmianę co drugi dzień, bo to jako tako wyjdzie w relacjach w TV, gdyż dzięki temu będą trochę za, a trochę przeciw, i tym samym, w sumie dokładnie tak samo jak Prezydent i sam Kaczyński odnośnie popierania ich wyjścia na wolność.

Widać bardzo wyraźnie, że Idealnie dla PISu byłoby, gdyby dało się na Grochowie, w Radomiu, pod Ostrołęką lub gdzie ich tam jeszcze ewentualnie przeniosą lub będą cyklicznie przerzucać  z całym tym cyrkiem obwoźnym - urządzić im apartamenty z całodobową ochroną, ale by mogli na parę godzin dziennie wychodzić, by pojechać do domu odpalić piec, włączyć żonom światło, zrobić zakupy, pranie, kogoś fałszywie oskarżyć czy nieudolnie próbować przekupić, by po południu jeszcze na chwilkę wpaść z wizytą do Pensjonatu „Pod koniem i dwoma lwami" aby odwiedzić kumpla, a na koniec dnia limuzyną prezydencką lub śmigłwcem wracać na pryczę przed „capstrzykiem".

Problem w tym, że Prezydent wymyślił, że chce umyć ręce jak Piłat, a do tego miał nadzieję, że przerzuci na Koalicję i Rząd odpowiedzialność za długie i ciągnące się w nieskończoność ułaskawianie, wrzucając im do ogródka „decyzje pozorne", które i tak ma prawo olać i zrobić po swojemu, jeśli tylko będzie mu tak pasowało.

To kolejne fałszywe alibi, bo skoro może pominąć wszystkie decyzje przeciwne do swoich oczekiwań... to równie dobrze mógłby spowodować, że już dawno byliby w domu.

Chyba jednak ich tak do końca nie lubi... lub się ich boi, a może nawet wie, że mają haki także i na niego, a jak ich znam to również (prawdopodobnie fabrykowane) dowody na branie łapówek.

Potwierdzeniem niezdarnie ukrywanej jego złej woli i niechęci do skutecznego ułaskawienia jego wielkich i krystalicznych przyjaciół - jest jego zaskakujące ułaskawienie z końca zeszłego roku, w którym nie pytając nikogo o zdanie, zgodę, czy jakąkolwiek poradę - po cichu, szybko, skutecznie i definitywnie - ułaskawił nie mniej krystaliczną Ogórek i równie czystego Ziemkiewicza, choć ich szanse na to oscylowały około 40% i podstawy do tego były raczej chwiejne i bełkotliwe, nie wspominając już o tym, że ich relacje bezpośrednie z Prezydentem były raczej schłodzone, bo o ile mi wiadomo nie bywali u siebie. 

A w przypadku kumpli z CBA Prezydent chętnie gościł tych swoich wielkich przyjaciół, a do tego wielokrotnie podkreślał ich bliską znajomość i trwałość nierozerwalnych więzi braterskich oraz duży stopień zarzyłości utrzymywanych kontaktów.

Jednak zaskakująco to okazuje się zbyt mało, by zasługiwali na traktowanie chociażby tożsame jak to okazane malowanej mizerii i nieświerzemu, emerytowanemu, wiecznie spragnionemu hipsterowi.

To równiez może niezbyt dobrze wróżyć I prezes SN Małgorzacie Manowskiej, bo ostatnio wielokrotnie, na gruncie prywatnym, spotykała się z Prezydentem, a w zasadzie... to on przyjeżdżał do niej do domu, co prawdopodobnie będzie ostatecznie gwoździem i do jej trumny, bo większa bliskość, zgodnie ze wspominaną wcześniej nie-logiką Prezydenta potwierdza, że im bardziej oficjalnie będzie chciał ją wspierać - tym bardziej ją pogrąży.

Majstersztyk,  a w zasadzie Mastalerestyk... czyli kolejne pyrrusowe zwycięstwo, a tak naprawdę porażka bez żadnego sukcesu, a w efekcie kompletnie fałszywy krok, po którym do reszty straci równowagę na i tak już nieźle kolebiącej się kładce.

Nie wiem, czy uzależnienie Prezydenta od szalonych pomysłów prowadzenia własnej gry przez omotującego go Mastalerka nie wykracza już poza długości fal świetlnych, które nawet i Duda powinien też widzieć, pomimo swojej jakiejś przedziwnej „ślepoty", bo te, wszystkich innych, rażą nawet poprzez zamknięte oczy zakrywane rękami.

Coś czuję, że już niedługo, niespodziewanie, ta nagła i dynamiczna wzajemna miłość skończy się podobnie jak ta Mastalerka z Kaczyńskim, bo tu już nie wiadomo, czy pies kręci ogonem, czy ogon psem.

Pomijam już sam fakt, że dał Rządowi do ręki narzędzia, którymi mogą procedować nałożoną na nich „część" wybranej i narzuconej przez Prezydenta wersji postępowania w procesie ułaskawiania... do końca odbywanej kary, ale naraził się również na to, że Minister Sprawiedliwości sprawujący swoje stanowisko od miesiąca, w kilkutomowym liście do Prezydenta, wskaże zakres pracy jaką dostał do wykonania jako chcący uczciwie, sprawiedliwie i równoprawnie z innymi obywatelami traktować wniosek dotyczący skazanych ulubieńców Prezydenta i  ich samych, a do tego, oddzielnie, w dwóch jednozdaniowych punktach - może wskazać urzędującemu od 9 lat Prezydentowi - doktorowi prawa - jak powinien był (i nadal może) ich ułaskawić, żeby trwało to tyle ile  trwa złożenie przez niego jednego jego podpisu, bo gdyby tak zrobił - to oni zdążyliby na demonstrację PISu, która była 11.01.24.

Tylko że wtedy okazałoby się, że nie byłoby przeciw czemu demonstrować...

No, ale to potwierdzi jego niesamodzielność i... podległość; lub przy oficjalnym dementi PISu - wskaże na jego nierozczytalność (nieprzejrzystość intencji i czynów), żeby nie mówić o niepoczytalności.

To nie będzie Dudzie napędzało uwielbienia objawianego do tej pory przez wyborców PIS.

A z tyłu, po cichutku kuśtyka sobie malutki staruszek i opowiada wciąż o inwazji niemieckiej na Polskę, utracie niepodległości, braku wolności słowa, mediów i zgromadzeń, które jak już nawet są – to są zagazowywane spuszczanym na nie z samolotów smogiem lub może nawet iperytem; poprawia berecik lub cyklistówkę niczym Lenin i robi swoje, licząc że Kamiński i Wąsik jeszcze parę tygodni pożyją, bo jeśli za szybko zdechną zostawieni samym sobie przez swoich kumpli - to ich akcje giełdowe cierpiętników politycznych spadną do zera.

Choć tak naprawdę ich śmierć byłaby zapewne wielu prawdziwie prawym na rękę... 

Bóg JAR-KA-we krąży wokół, nawet jeśli już ledwo dycha.

Jednak to nadal jest Pan i władca życia i śmierci... swoich przydupasów.

A Prezydent gra w kulki, choć  nadal nie wie i ciągle nie rozumie, że sam jest jedną z nich.

 

Ja Ja, Polak mały

 

Komentarze (0)
Dodaj komentarz»
© Wszelkie prawa zastrzeżone